sobota, 10 marca 2012

Dzień Kobiet w Kambodży







CCOLT ma wielu przyjaciół i sponsorów. Jednak tegoroczny Dzień Kobiet należał do t niego. Dla mnie tajemniczy, dla dzieci dobrze znany, a dla wszystkich miłośnik kobiet, Kevin ze USA. Tak więc za sprawą pana Kevina, w domu dziecka, Dzień Kobiet stał się dniem szczególnym. Ponieważ każda z nas tego dnia otrzymała przepiękny bukiet kwiatów.
W Polsce to rzecz naturalna otrzymać kwiaty, 8 marca to dobry interes dla pań kwiaciarek. W Phnom Penh nie jest tak łatwo znaleźć kwiaciarnię, a na dodatek, taką która zajmuje się dostawą kwiatów do domu. Szczególnie kiedy adresat znajduje się w Stanach. Ale życie jak widać pobyt w Kambodży nauczył Kevina, że nie ma rzeczy niemożliwych. Tak więc w Dzień Kobiet każda z nas otrzymała kwiaty. Dla większości naszych wychowanek były to pierwsze kwiaty w życiu. Więc po otrzymaniu prezentów musiałam wytłumaczyć każdej z nich, że należy je wstawić do wody, którą trzeba codziennie wymienia. Najbardziej nie podobał im się fakt, że kwiaty więdną.
Kiedy dziewczyny świętowały, chłopcy zajęli się pracą. Tak więc obiad, malowanie bramy oraz sprzątanie stało się bardzo męskim zajęciem tego dnia w CCOLT. Zjawisko to należy do rzadkich, gdyż równouprawnienie w Kambodży nie istnieje.
Popołudniu wszyscy obejrzeliśmy film dokumentalny o prostytucji w Kambodży, po którym Frida opowiedziała dzieciom o ich prawach, a w szczególności o prawach kobiet.
W Dzień Kobiet w Kambodży zabrakło mi polskiego narzekania na komunistyczne pochodzenie święta, będące jednocześnie usprawiedliwieniem, tak charakterystcznym dla polskich mężczyzn. Aby poczuć się kobietą wieczorem odwiedziłam SPA, a po dobry masażu zgodnie z polską tradycją uczciłam Dzień Kobiet wspaniałym koktajlem.

piątek, 2 marca 2012

W świecie robaków

Po raz pierwszy pracowałam z dziećmi w wieku 16 lat. Po 10 latach nic się w moim życiu nie zmieniło, no może tylko miejsce pracy. Od miesiąca pracuję jako przedszkolanka. I chociaż pod koniec studiów zarzekałam się, że przedszkole nie jest moim wymarzonym miejscem pracy, życie samo pisze scenariusz, jakby to moja mama powiedziała. Tak więć rozwijam się zawodowo wycierając zasmarkane nosy, wycinając kółeczka i przetrzepując internet w poszukiwaniu najpiękniejszej kolorowanki. W poniedziałek marzę o piątku, a buziaki i płaczące maluchy stały się codziennością.
Historię zdobycia pracy znajdziecie w poprzednim poście. Pracę w przedszkolu dostałam ponieważ a) jestem biała, b) mówię po angielsku, c) mam stopień magistra z wychowania przedszkolnego. Pracując w warszawskich przedszkolach jedynie uczyłam angielskiego, teraz robię wszystko. Uczę grupę 18 dzieciaków, którym nadałam psudonim robaki. Dzieci mają od 2-4 lat i do złudzenia przypominają mi robaki. Dopiero zaczynają swoją edukacyjną przygodę, więc chodzenie do łazienki, ustawianie się w rzędzie i codzienne pożegnania z rodzicami są moją codzienną troską.
Pracuję na pełen etat ucząc dwie grupy dzieci. Poranki spędzam pasąc moją 18stkę, a co drugie ppołudnie uczę 3 chłopców w grupie starszej- Wietnamczyka, Kmera oraz Chińczyka.
Pierwszy miesiąc był dla mnie mega wyzwaniem, teraz jest już lepiej. Przyzwyczajam się powoli do regularnej pracy, nowego grona pedagogicznego i zasmarkanych nosów. Przede mną kilka kolejnych miesięcy pracy w APS :) (American Pacific School-http://www.aps.edu.kh/). Trzymajcie więc kciuki za brak wypalenia zawodowego.