czwartek, 16 sierpnia 2012

Praca, praca i jeszcze raz praca

Srey Sor i podręcznik


Kinga i nasze dzieciaki z CCOLT z nowymi podręcznikami

 Od kilku tygodni wspólnie z Kingą cierpimy na chorobę zwaną "brak wolnego czasu". Z powodu braku wolontariuszy, codziennie uczymy ponad setkę studentów oraz wychowanków domu dziecka.
Ze studentami bywa różnie, choć prawie zawsze jest maksymalnie męcząco. Tłumaczenie po raz setny zasad używania Present Simple oraz nauka nazw kontynentów czasami wykracza poza granice mojej cierpliwości. Studenci uczą się nie tylko tzw twardych umiejętności. Lekcje z obcokrajowcami uczą ich samodyscypliny (odrabianie zadań domowych, nie spóźnianie się, zakaz używania telefonów komórkowych itp) oraz rozszerzają ich horyzonty. Do końca życia zapamiętam pierwsze zajęcia z globusem, mapami, atlasami i zachwycone miny moich studentów 5 roku prawa, księgowości, czy literatury angielskiej. I choć czasami gniewam się na nich za brak systematycznej pracy, lekcje ze studentami uczą mnie pokory i przede wszystkim wdzięczności za możliwość studiowania i nauki w Polsce.

Lekcje z sierotami również nie należą do najłatwiejszych. Przede wszystkim za sprawą wcześniejszych wolontariuszy. Młodzi podróżnicy, pragnący zatrzymać się na chwilę (z reguły 2-3 tyg) w Kambodży podczas podróży swojego życia, zapragnęli naprawić świat. Zapomnieli jednak, że praca nauczyciela wymaga wcześniejszego przygotowania do zajęć oraz bycia surowym. W rezultacie kilka tygodniu temu odkryłam, że dzieci wciąż mają kłopoty z czytaniem. Tak więc na brak pracy nie narzekamy. Poniżej kilka zdjęć z zajęć oraz filmiki z dzisiejszej lekcji zatytułowanej "Zakupy" (klasa A poziom podstawowy).
Studenci uczą się geografii

Morokot zaprasza na zakupy

Phanna i jego sklep z artykułami sportowymi

Pheak przygotowujący kolaż "Good Life"

Srey Nou debiutantka w klasie B i jej kolaż "Good Life"

Kolaż autorstwa Dee

Klasa B i owoce dzisiejszej lekcji

środa, 8 sierpnia 2012

Konkurs biblioteczny

Marina opowiada o Królewnie Śnieżce
W poniedziałek w szkole CCOLT odbył się pierwszy konkurs biblioteczny. Konkurs polegał na przedstawieniu fabuły wybranej książki w dowolny sposób. Klasa A, najmłodsi wychowankowie domu dziecka, wybierali książki ze świata fantazji, w klasie B książki o ważnych osobach, w klasie C, do której uczęszczając sami chłopcy, tematem była piłka nożna. Najstarsi i najzdolniejsi czytali książki detektywistyczne. Oto krótka relacja filmowo- fotograficzna z konkursu. 
Samphorn prezentuje Ulicę Sezamkową

Sepheak i historia o wspaniałym Diegu Maradonie

Maradona i jego historia

Nisa i piękna ilustracja opowieści o miłości w Kambodży

Dee- zwycięzca w klasie B i Pele

wtorek, 24 lipca 2012

Podróż do Koh Kong

Kurczaki mają zdecydowanie najgorzej.
Kiedy nadchodzi weekend, każdy z wolontariuszy myśli o wyjeździe. To dobrze, bo o zdrowie trzeba dbać, a w szczególności o to psychiczne. Weekendowy wyjazd nie tylko pozwala nam odpocząć, to również okazja to poznania bliżej kultury kraju w którym się pracuje, często mamy okazję tylko wtedy przyjrzeć się codziennemu życiu mieszkańców danego państwa.

Ten van wciąż jest pusty, zapewne można go jeszcze podładować...


Ponieważ mija już już prawie rok odkąd zamieszkałam w Kambodży, niewiele rzeczy mnie tu już zaskakuje. Podróż do Koh Kong udowodniła mi jak bardzo się mylę. Ponieważ od jakiegoś czasu stałam się fanką transportu busikami lub taksówkami właśnie ten środek transportu wybrałam, aby dostać się do tego małego miasteczka na granicy z Tajlandią. Już od "pierwszego wejrzenia" nie dostrzegłam miłości pomiędzy 4h podróży a minivanem. Załadowanie busika zajęło pomagaczowi kierowcy całą godzinę. A było co pakować: jajka- dużo jajek (nie wiem dlaczego, może w Koh Kong nie ma kaczek), worki wypełnione czymś- bardzo ciężki, jechały z nami również żywe kury i kaczki, mnóstwo narzędzi, no i 12 pasażerów wepchniętych w 1/4 "wolnego" miejsca w vanie oraz kierowca i jego pomagacz.

Pakowanie to jednak jeszcze nie podróż. Kiedy się tylko rozpoczęła założyłam się z Noachem, że bus pojedzie szybciej niż 100km/h. Wygrałam zanim opuściliśmy Phnom Penh. Początek podróży był dość przyjemny, no może nie licząc zapachu jajek, mojej głowy wystającej przez okno i mieszanki zapachów wszystkiego co się udało wepchnąć pomiędzy jajka. Interesująco zaczęło się robić kiedy kierowca się zmęczył jazdą i od czasu do czasu ucinał sobie drzemkę, wciąż prowadząc samochód.
Na szczęście szybko złapaliśmy gumę i kierowca odrobinę się ożywił asystowaniem przy wymianie koła. Tak moi drodzy, kierowca nie wymienia kół, podobnie jak nie kasuje za bilety, nie sprząta samochodu, nie odpowiada na twoje pytanie, ogólnie zajmuje się jedynie kierowaniem, od wszystkiego innego jest pomagacz. Tak więc z wymienionym kołem, w połowie napompowanym, wyruszyliśmy w dalszą, o dwie godziny opóźnioną, podróż.
Po kilkudziesięciu minutach zatrzymaliśmy się w celu przejęcia metalowego długiego drąga od mijającego nas busa. Drąg oczywiście był tak długi, a bus tak pełny, że musieliśmy jego umiejscowić pomiędzy naszymi głowami. Głośno zaczęłam pytać w jakim celu ktoś transportuje metalowy drąg? Odpowiedź przyszła sama. Kolejny przystanek, gdzieś przy górskiej strażnicy policyjnego i zepsuty jeep. Drąg służy do holowania, a nasz bus jest niezniszczalny. Tak więc przez ostatnie 50 km- 2,5h z transportera jajek zamienił się w holownik, a trasa prowadziła przez dość wysokie i kręte góry.

Z 3h godzinnym opóźnienie dotarliśmy na miejsce, a zapach jajek nie opuścił mnie nawet po podwójnym prysznicu prawie do końca wieczoru. Jeden z najpiękniejszych zachodów słońca jakie miałam okazję podziwiać w Azji wynagrodził nam trudy podróży. Nie muszę chyba pisać, ze drogę powrotną spędziliśmy w autobusie, zimnym co prawda (klimatyzacja w khmerskich autobusach jest zawsze nastawiona na -100 stopni), ale nie było już jajek, pękniętej opony i holowania, no i spóźniliśmy się tylko godzinę.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Fotorelacja z lekcji o Brown Bear

Srey Sor i Skoly uczą się liter

Odwiedziła nas babcia dziewczynek i wciąż im pomagała

Sokly uczy się bardzo szybko

Samphorn i Morokt nam pomagają

Uczymy się malować farbkami

Oto  historia o brązowym niedźwiedziu...

Babcia się przygląda

Prawie finiszujemy

Zielona żaba i zmęczona Srey Sor

Na początku potrzebujemy pomocy

Sokly już potrafi
No bo trzymać pędzelek wcale nie jest łatwo


czwartek, 19 lipca 2012

Niedziela z Anną

Brankowie Ani
Ania w kuchni
Niedziela to jedyny dzień wolny od pracy dla Ani, która jest moja rówieśniczką. Ania pracuje 6 dni w tygodniu od 2 do 24. Jest specjalistką od Photo Shopa w jednym z miliona punktów ksero w Phom Penh. Zarabia całkiem nieźle, pracuje ciężko, ale ma cel. Oszczędza zrobione pieniądze na własny sklep z ręczni robioną biżuterią. To jednak nie koniec obowiązków Ani. Rano jedzie własnym motorem elektrycznym na targ i robi zakupy dla siebie i rodziny swojej siostry z którą mieszka. Następnie przygotowuje lunch dla wszystkich. Od 13 do 14 uczy się w CCOLT.

Z Anią poznałam się rok temu podczas wolontariatu w Kambodży. Byłą wtedy jedną z moich uczennic. Obecnie uczy ją Kinga. Ania jest jedną z uczennic o najdłuższym stażu nauki w CCOLT. Uczy się w klasie o poziomie intermediate.

Podano do stołu
Dzięki temu, że jest bardzo śmiała w porównaniu z innymi studentkami od razu między nami zaiskrzyło. Mamy podobne charaktery. Różni nas miejsce urodzenia, które zdeterminowało nasze życia. Obie lubimy gotować, w końcu udało nam się spotkać w kuchni. Ania odwiedziła mnie w ubiegłą niedziele, ze swoimi bratankami, którymi musi się opiekować w dni wolne od pracy (niedziele). W kuchni najlepiej się rozmawia. I tak ja ponarzekałam Ani na tęsknota za rodzicami, a ona na swojego ojczyma, który sprawił, że skończyła tylko 8 klas podstawówki. Porozmawiałyśmy również o mężach z marzeń. Mój wymarzony partner musi mnie fascynować, kochać podróże i odmienne kultury, Ani powinien nie pić, nie zdradzać i nie być zaborczy.

Jemy?
Kiedy lunch był już gotowy nie mogliśmy się od niego oderwać. Wszystko było przepyszne. pieczenie ryby, ryżu, zrobienie sałatki zajęło Ani nie całą godzinę. Ja pewnie gotowałabym to kilka godzin. Ania na mój komentarz o jej ekspresowym gotowaniu odpowiedziała: "Aga, ale ja gotuję dla całej rodziny od 10 roku życia". No tak ja w tym wieku to kogel mogel potrafiłam zrobić. Mam nadzieje, ze niedzielę z Anią uda mi się powtórzyć. Wiem jednak, że będzie ciężko oderwać ją od codziennych obowiązków.



poniedziałek, 16 lipca 2012

Sokly i Srey Sor


Czy zastanawialiscie sie kiedy jak to jest brac prysznic po raz pierwszy w zyciu? Jak to jest dostac nowe pachnace ubrania, spac po raz pierwszy w zyciu w pachnecej poscieli, czy wreszcie po raz pierwzy trzymac w reku dlugopis i miec swoj pierwszy zeszyt... .

W ubiegla srode do naszego domu dziecka wprowadzily sie dwie siostry. Zbieg okolicznosci sprawil, ze wspolnie z Kinga i Noachem mielismy okazje je przywitac. Starsza siostra (10 lat) dzielnie wprowadzila za reke mlodsza Srey Sor (6 lat) nie przestajac sie do nas usmiechac. Pierwsze dni byly pelne wrazen dla dziewczynek. Nasi starsi wychowankowie dzielnie sie spisali w roli starszego rodzenstwa. Dziewczyny od pierwszych minut tlumaczyli nowym dzieciom jak korzystac z prysznica, toalet, pralki, wlaczyly rowniez w wszami itp. Dla Srey Sor i Sokly kazdy dzien w domu dziecka jest przepelniony nowosciami. Najbardziej lubia sie przebierac. Najmlodsza uwielbia skarpetki:) I tak kiedy utknelam kiedys z powodu deszczu w ich pokoju przez dwie godziny przebraly sie 5 razy.  Mialam wiec nie tylko okazje podziwiac ich nowa garderobe, ale rowniez obejrzec niecodzienny pokaz mody i zaprzyjaznic sie z nimi.

W koncu przyszedl czas na rozpoczecie nauki. Dzis w poniedzialek dziewczynki po raz pierwszy wziely udzial w zajeciach szkolnych, a ja bylam ich nauczycielka. Po dwoch dwugodzinnych lekcjach opadam z sil. Dziewczynki sa wszystkiego ciekawe, wciaz przeszukuja moje materialy dydaktyczne. Ich mala motoryka jest bardzo slabo rozwinieta. Nie potrafia sie skupic na dluzej niz kilka minut. Pomoce ktorymi poslugiwalam sie kilka tygodni wczesniej z 3 latkami sa dla nich za trudne. Jednak jakos udaje nam sie przezyc pierwsza lekcje w zyciu. Poznajemy czesci ciala i litere a. Kolejna lekcja jest juz latwiejsza. Dziewczynki w nagrode za uczestnictwo w lekcji otrzymuja naklejki z napisem well done, ja otrzymuje uscisk i wielki usmiech. Opuszczajac klase musze im obiecac, ze jutro tez bedziemy sie uczyc, a Sokly prosi o zadanie domowe. Na pozegnanie dziewczynki mowia juz "Bye Bye".




środa, 11 lipca 2012

Do trzech razy sztuka, czyli MSZ I love You

Mija już prawie rok odkąd przyjechałam do Kambodży. Wszystko zaczęło się w CCOLT, czyli w domu dziecka w Phnom Penh. W Azji mówią, że życie zatacza koło. Tak więc w tylu azjatyckim powróciłam do domu dziecka. Kochany MSZ po raz trzeci zaufał mi i mojej fundacji "Kultury Świata" i postanowił sfinansować już drugi projekt wolontariacki w Kambodży. Tym razem nie jestem sama. Pracuje ze mną Kinga. Od pierwszego lipca wspólnie staramy się usprawnić pracę tutejszych wolontariuszy. Poza tym będziemy promować ideę wolontariatu w Polsce. No i oczywiście uczymy dzielnie języka angielskiego.

Kilka dni temu oglądałam dokument o Kambodży. Obecny Ambasador USA w Phnom Penh ostrzegał w nim przed niebezpieczeństwem związanych z przyjazdem do tego kraju. Podobno Kambodża uzależnia. Obawiam się, że zachorowałam na tę nieuleczalną chorobę. Uważam, że najgroźniejsi są jej roznosiciele, obywatele Kambodży. To choroba przenoszona drogą uśmiechu. To również kraj ludzi wołających o pomoc. Kraj w którym brakuje specjalistów, gdzie rodzice opuszczają swoje dzieci. Cieszę, się że po raz kolejny będę miała okazję pracować z Khemrami- najmłodszymi i trochę starszymi. Jeśli chcecie posłuchać historii jednej z naszych wolontariuszek zapraszam do obejrzenia filmu o nas.



sobota, 10 marca 2012

Dzień Kobiet w Kambodży







CCOLT ma wielu przyjaciół i sponsorów. Jednak tegoroczny Dzień Kobiet należał do t niego. Dla mnie tajemniczy, dla dzieci dobrze znany, a dla wszystkich miłośnik kobiet, Kevin ze USA. Tak więc za sprawą pana Kevina, w domu dziecka, Dzień Kobiet stał się dniem szczególnym. Ponieważ każda z nas tego dnia otrzymała przepiękny bukiet kwiatów.
W Polsce to rzecz naturalna otrzymać kwiaty, 8 marca to dobry interes dla pań kwiaciarek. W Phnom Penh nie jest tak łatwo znaleźć kwiaciarnię, a na dodatek, taką która zajmuje się dostawą kwiatów do domu. Szczególnie kiedy adresat znajduje się w Stanach. Ale życie jak widać pobyt w Kambodży nauczył Kevina, że nie ma rzeczy niemożliwych. Tak więc w Dzień Kobiet każda z nas otrzymała kwiaty. Dla większości naszych wychowanek były to pierwsze kwiaty w życiu. Więc po otrzymaniu prezentów musiałam wytłumaczyć każdej z nich, że należy je wstawić do wody, którą trzeba codziennie wymienia. Najbardziej nie podobał im się fakt, że kwiaty więdną.
Kiedy dziewczyny świętowały, chłopcy zajęli się pracą. Tak więc obiad, malowanie bramy oraz sprzątanie stało się bardzo męskim zajęciem tego dnia w CCOLT. Zjawisko to należy do rzadkich, gdyż równouprawnienie w Kambodży nie istnieje.
Popołudniu wszyscy obejrzeliśmy film dokumentalny o prostytucji w Kambodży, po którym Frida opowiedziała dzieciom o ich prawach, a w szczególności o prawach kobiet.
W Dzień Kobiet w Kambodży zabrakło mi polskiego narzekania na komunistyczne pochodzenie święta, będące jednocześnie usprawiedliwieniem, tak charakterystcznym dla polskich mężczyzn. Aby poczuć się kobietą wieczorem odwiedziłam SPA, a po dobry masażu zgodnie z polską tradycją uczciłam Dzień Kobiet wspaniałym koktajlem.

piątek, 2 marca 2012

W świecie robaków

Po raz pierwszy pracowałam z dziećmi w wieku 16 lat. Po 10 latach nic się w moim życiu nie zmieniło, no może tylko miejsce pracy. Od miesiąca pracuję jako przedszkolanka. I chociaż pod koniec studiów zarzekałam się, że przedszkole nie jest moim wymarzonym miejscem pracy, życie samo pisze scenariusz, jakby to moja mama powiedziała. Tak więć rozwijam się zawodowo wycierając zasmarkane nosy, wycinając kółeczka i przetrzepując internet w poszukiwaniu najpiękniejszej kolorowanki. W poniedziałek marzę o piątku, a buziaki i płaczące maluchy stały się codziennością.
Historię zdobycia pracy znajdziecie w poprzednim poście. Pracę w przedszkolu dostałam ponieważ a) jestem biała, b) mówię po angielsku, c) mam stopień magistra z wychowania przedszkolnego. Pracując w warszawskich przedszkolach jedynie uczyłam angielskiego, teraz robię wszystko. Uczę grupę 18 dzieciaków, którym nadałam psudonim robaki. Dzieci mają od 2-4 lat i do złudzenia przypominają mi robaki. Dopiero zaczynają swoją edukacyjną przygodę, więc chodzenie do łazienki, ustawianie się w rzędzie i codzienne pożegnania z rodzicami są moją codzienną troską.
Pracuję na pełen etat ucząc dwie grupy dzieci. Poranki spędzam pasąc moją 18stkę, a co drugie ppołudnie uczę 3 chłopców w grupie starszej- Wietnamczyka, Kmera oraz Chińczyka.
Pierwszy miesiąc był dla mnie mega wyzwaniem, teraz jest już lepiej. Przyzwyczajam się powoli do regularnej pracy, nowego grona pedagogicznego i zasmarkanych nosów. Przede mną kilka kolejnych miesięcy pracy w APS :) (American Pacific School-http://www.aps.edu.kh/). Trzymajcie więc kciuki za brak wypalenia zawodowego.

wtorek, 28 lutego 2012

Kościerzyna dla CCOLT

Mój pobyt w domu opiewał w liczne spotkania z rodziną, przyjaciółmi, uczniami kośćierskich szkół, warszawskimi przedszolakami oraz wychowankami kościerskiego domu dziecka.
Owocami tych spotkań są liczne prezenty dla wychowanków domu dziecka w Phnom Penh.
Zacznę jednak od początku. Uważam, że jestem szalenie szczęśliwym człowiekiem, ponieważ udało mi się w życiu spotkać wspaniałych ludzi, zwiedzić magiczne miejsca i pracować w szalenie interesujących warunkach. Szczęściem trzeba się dzielić. Tak więc po powrocie z moich podróży, wolontariatów staram się odwiedzać szkoły, przedszkola, uczelnie i dzielić się moimi wrażeniami oraz opowiadać o tym co mnie spotkało podczas mojego pobytu w Kambodży i nie tylko.
Pięć tygodni to jednak za krótko aby odwiedzić wszystkie zaprzyjaźnione szkoły, uczelnie, przedszkola i spotkać się ze wszytskim znajomymi. Każdy mój dzień wypełniony był spotkaniami oraz imprezami ze najbliższymi.
Udało mi się odwiedzić kilka kościerskich szkół: Budowlankę, Prymusa oraz "Czwórkę", kościerski Dom Dziecka oraz kilka warszawsich przedszkoli.
Jedna z moich kuzynek wpadła na pomysł zbiórki pieniędzy- symbolicznej złotówki, będącej wejściówką na mój wykład o Kambodży. Wspólnymi siłami udało nam się zebrać prawie 500zł. Kwota ta pozwoliła mi zabrać moich wychowanków do Aqua Parku.
Minioną sobotę spędziliśmy więc w wodzie. A jak było? Wesoło, bo w parku wodnym jest kilka zjeżdżalni, sztuczna fala, bicze oraz basen do pływania. Niektórzy z nam spróbowali wodnego zorbingu, a najmłodsi z pomocą wolontariuszy próbowali nauczyć się pływać.
Są takie chwile kiedy po prostu czuje się szczęście, to uczucie wypełniło każdą część mnie. Przez kilka godzin obserwowałam moje dzieciaki, z których twarzy uśmiech nie schodził.
Ale to jeszcze nie koniec niespodzianke. Odwiedziny kościerskiego Domu Dziecka oraz moje opowieści o życiu w podobnej placówce w Kambodży zaowocowały prezentem od kościerskich sierot w postaci piłki z autografami. Piłkę wręczyłam po jednym ze zwycięskich meczy, a dzieciaki postanowiły, że będzie to piłka trofeum i nie będą jej używać. Obiecali również piłkę z podpisami dla kościerskich dzieciaków.
Jednak życie w domu dziecka to nie tylko wycieczki, prezenty, aby placówka mogła funkcjonować każdego miesiąca potrzebujemy 100 kg ryżu, środków czystości i wielu innych rzeczy. Dzięki jednemu ze znajomych mogłam również pomóc w zakupie tego co niezbędne w życiu codziennym.
W domu dziecka każdy z dzieci ma swojego sponsora. Będąc w Warszawie podczas spotkania ze znajomymi, wyrazili oni chęć do "zaadoptowania" jednego z dzieci. Tak więc Pinnuth ma swoich sponsorów i dzięki temu codziennie otrzymuje kieszonkowe (50 c, które przeznacza na drugie śniadanie lub oszczędza) i może się uczyć.
Dziękujęmy wszystkim którzy wyrazili chęć pomocy moim dzieciom. Dla mnie najważniejszy jest fakt, że nigdy nie prosiłam o pomoc, ona po prostu nas znalazła.



Azja uzależnia


Dziś mija miesiąc od moje powrotu do Phnom Penh... .
Wróciłam, bo Azja uzależnia. Wciąż kocham Polskę, Kaszuby i tęsnie za rodziną i przyjaciółmi. Jednak po moim powrocie do Polski marzyłam tylko o ponownym spotkaniu z moimi wychowankami w CCOLT oraz o Azji. Niektórzy uważają, że mam w życiu wiele szczęścia i choć czasami w tą wątpię to tym razem szczęście stało po mojej stronie. Po kilku tygodnia spędzonych w towarzystwie moich wspaniałych przyjaciół, milionie imprez, tyiącu spotkań z wspaniałymi ludźmi, prawdziwie polskich świętach i jeszcze bardziej polskim sylwestrze, otrzymałam maila z ofertą pracy w Kambodży. Twarz mojej mamy zalała się łzami, a moja rozpromieniła się. Jeszcze tylko trochę matematyki, stwierdzenie, że nie stać mnie na bilet i powrót do Azji... . Telefon do Kamy (mojej szybkiej pożyczki) i już znowu siedziałam w samolocie do Bangkoku.
Po pięciu tygodniach serowego obżarstwa i kilku litrach polskiego piwa znowu siedziałam na tajskim ryku, zajadając się moim ukochanym tom yum.
Ucieczka przed dorosłością, kredytami, doktoratem czy powrót do krainy uśmiechu, podróż w pogoni za szczęściem... . Sama nie wiem, ale czuję się jak właśnie tutaj powinnam być.
Pierwsze dni sędziłam w towarzytswie trzech wspaniałych mężczyzn z Kaszub, będąc ich przewodnikiem po Bangkoku oraz po Kambodży. Przez te kilka dni czułam się bardzo polsko, możliwość posługiwania się językiem polskim stała się znowu rarytasem. Moim towarzyszom podróży w kilka dni starałam się pokazać jak najwięcej i jak najprawdziwiej kraj w którym żyłam i żyć będę- Kambodżę. A ponieważ szczęście wciąż jest blisko mnie, otrzymałam dotację na zakupy dla moich dzieciaków z domu dziecka (to nie wszytskie prezenty jakie przywiozłam dzieciom, ale o tym w innym poście, bo mam przecież ogromne zaległości blogowe).
Od 1 lutego oficjalnie przybyłam do Phnom Penh. Te sam pokój, ten sam rower, pościel... . Najpierw oczywiście udałam się do domu dziecka.
Będąc w Polsce kolejne spotkanie z dzieciakami wyobrażałam sobie wypelnione uśmiechami, łzami, niemalże euforią. I tu spotkała mnie niespodzianka. Dzieci po prostu się ze mną przywitały "Hi Aga". Mój powrót był dla nich tak oczywisty jak posiłek składający się z ryżu. Miałam jednak odpowiedzialne zadanie. Musiałam wytłumaczyć dzieciakom, że nie będę już ich nauczycielem, gdyż większą część dnia będę spędzała w pracy. Popołudnia i weekendy należą do nich. Zarozumieli i wszyscy wspólnie czekamy na weekendy podczas których obserwuję ich potyczki na boisku, wspólnie oglądamy "High school musical", sprzątamy lub po prostu jesteśmy razem.
Poranki oraz popołudnia spędzam w pracy. Uczę w jednej z miliona prywatnych szkół w Phnom Penh. Moimi uczniami są dzieciaki w wieku od 2 do 12 lat. Ale o tym innym razem.
Postanawiam częściej bologować, bo jest o czym.
A na koniec kilka odpowiedzi na często zadawane mi pytania.
Jak długo chcesz zostać w Kambodży?
Najprawdopodobniej rok może trochę dłużej. Chociaż rodzicom obiecałam, że wakacje spędzę na Kasuzbach.
Za co ty tam żyjesz?
Pracuję i zarabiam. Mam nadzieję, ze uda mi się nawet coś zaoszczędzić. Życie w Kambodży jest o wiele tańsze niż w Polsce. A zaroboki w prywatnej szkole dorównują polskim.
Dlaczego nie pracujesz w domu dziecka?
CCOLT jest zbyt małą organizacją aby mnie zatrudnić. Wieczory spędzam z moimi dziećmi narazie to wstarcza.
A co potem?
Potem wrócę do Polski, poszukam pracy, wezmę kredyt, kupię mieszkanie i będę marzyć o powrocie do Kambodży.