czwartek, 16 sierpnia 2012

Praca, praca i jeszcze raz praca

Srey Sor i podręcznik


Kinga i nasze dzieciaki z CCOLT z nowymi podręcznikami

 Od kilku tygodni wspólnie z Kingą cierpimy na chorobę zwaną "brak wolnego czasu". Z powodu braku wolontariuszy, codziennie uczymy ponad setkę studentów oraz wychowanków domu dziecka.
Ze studentami bywa różnie, choć prawie zawsze jest maksymalnie męcząco. Tłumaczenie po raz setny zasad używania Present Simple oraz nauka nazw kontynentów czasami wykracza poza granice mojej cierpliwości. Studenci uczą się nie tylko tzw twardych umiejętności. Lekcje z obcokrajowcami uczą ich samodyscypliny (odrabianie zadań domowych, nie spóźnianie się, zakaz używania telefonów komórkowych itp) oraz rozszerzają ich horyzonty. Do końca życia zapamiętam pierwsze zajęcia z globusem, mapami, atlasami i zachwycone miny moich studentów 5 roku prawa, księgowości, czy literatury angielskiej. I choć czasami gniewam się na nich za brak systematycznej pracy, lekcje ze studentami uczą mnie pokory i przede wszystkim wdzięczności za możliwość studiowania i nauki w Polsce.

Lekcje z sierotami również nie należą do najłatwiejszych. Przede wszystkim za sprawą wcześniejszych wolontariuszy. Młodzi podróżnicy, pragnący zatrzymać się na chwilę (z reguły 2-3 tyg) w Kambodży podczas podróży swojego życia, zapragnęli naprawić świat. Zapomnieli jednak, że praca nauczyciela wymaga wcześniejszego przygotowania do zajęć oraz bycia surowym. W rezultacie kilka tygodniu temu odkryłam, że dzieci wciąż mają kłopoty z czytaniem. Tak więc na brak pracy nie narzekamy. Poniżej kilka zdjęć z zajęć oraz filmiki z dzisiejszej lekcji zatytułowanej "Zakupy" (klasa A poziom podstawowy).
Studenci uczą się geografii

Morokot zaprasza na zakupy

Phanna i jego sklep z artykułami sportowymi

Pheak przygotowujący kolaż "Good Life"

Srey Nou debiutantka w klasie B i jej kolaż "Good Life"

Kolaż autorstwa Dee

Klasa B i owoce dzisiejszej lekcji

środa, 8 sierpnia 2012

Konkurs biblioteczny

Marina opowiada o Królewnie Śnieżce
W poniedziałek w szkole CCOLT odbył się pierwszy konkurs biblioteczny. Konkurs polegał na przedstawieniu fabuły wybranej książki w dowolny sposób. Klasa A, najmłodsi wychowankowie domu dziecka, wybierali książki ze świata fantazji, w klasie B książki o ważnych osobach, w klasie C, do której uczęszczając sami chłopcy, tematem była piłka nożna. Najstarsi i najzdolniejsi czytali książki detektywistyczne. Oto krótka relacja filmowo- fotograficzna z konkursu. 
Samphorn prezentuje Ulicę Sezamkową

Sepheak i historia o wspaniałym Diegu Maradonie

Maradona i jego historia

Nisa i piękna ilustracja opowieści o miłości w Kambodży

Dee- zwycięzca w klasie B i Pele

wtorek, 24 lipca 2012

Podróż do Koh Kong

Kurczaki mają zdecydowanie najgorzej.
Kiedy nadchodzi weekend, każdy z wolontariuszy myśli o wyjeździe. To dobrze, bo o zdrowie trzeba dbać, a w szczególności o to psychiczne. Weekendowy wyjazd nie tylko pozwala nam odpocząć, to również okazja to poznania bliżej kultury kraju w którym się pracuje, często mamy okazję tylko wtedy przyjrzeć się codziennemu życiu mieszkańców danego państwa.

Ten van wciąż jest pusty, zapewne można go jeszcze podładować...


Ponieważ mija już już prawie rok odkąd zamieszkałam w Kambodży, niewiele rzeczy mnie tu już zaskakuje. Podróż do Koh Kong udowodniła mi jak bardzo się mylę. Ponieważ od jakiegoś czasu stałam się fanką transportu busikami lub taksówkami właśnie ten środek transportu wybrałam, aby dostać się do tego małego miasteczka na granicy z Tajlandią. Już od "pierwszego wejrzenia" nie dostrzegłam miłości pomiędzy 4h podróży a minivanem. Załadowanie busika zajęło pomagaczowi kierowcy całą godzinę. A było co pakować: jajka- dużo jajek (nie wiem dlaczego, może w Koh Kong nie ma kaczek), worki wypełnione czymś- bardzo ciężki, jechały z nami również żywe kury i kaczki, mnóstwo narzędzi, no i 12 pasażerów wepchniętych w 1/4 "wolnego" miejsca w vanie oraz kierowca i jego pomagacz.

Pakowanie to jednak jeszcze nie podróż. Kiedy się tylko rozpoczęła założyłam się z Noachem, że bus pojedzie szybciej niż 100km/h. Wygrałam zanim opuściliśmy Phnom Penh. Początek podróży był dość przyjemny, no może nie licząc zapachu jajek, mojej głowy wystającej przez okno i mieszanki zapachów wszystkiego co się udało wepchnąć pomiędzy jajka. Interesująco zaczęło się robić kiedy kierowca się zmęczył jazdą i od czasu do czasu ucinał sobie drzemkę, wciąż prowadząc samochód.
Na szczęście szybko złapaliśmy gumę i kierowca odrobinę się ożywił asystowaniem przy wymianie koła. Tak moi drodzy, kierowca nie wymienia kół, podobnie jak nie kasuje za bilety, nie sprząta samochodu, nie odpowiada na twoje pytanie, ogólnie zajmuje się jedynie kierowaniem, od wszystkiego innego jest pomagacz. Tak więc z wymienionym kołem, w połowie napompowanym, wyruszyliśmy w dalszą, o dwie godziny opóźnioną, podróż.
Po kilkudziesięciu minutach zatrzymaliśmy się w celu przejęcia metalowego długiego drąga od mijającego nas busa. Drąg oczywiście był tak długi, a bus tak pełny, że musieliśmy jego umiejscowić pomiędzy naszymi głowami. Głośno zaczęłam pytać w jakim celu ktoś transportuje metalowy drąg? Odpowiedź przyszła sama. Kolejny przystanek, gdzieś przy górskiej strażnicy policyjnego i zepsuty jeep. Drąg służy do holowania, a nasz bus jest niezniszczalny. Tak więc przez ostatnie 50 km- 2,5h z transportera jajek zamienił się w holownik, a trasa prowadziła przez dość wysokie i kręte góry.

Z 3h godzinnym opóźnienie dotarliśmy na miejsce, a zapach jajek nie opuścił mnie nawet po podwójnym prysznicu prawie do końca wieczoru. Jeden z najpiękniejszych zachodów słońca jakie miałam okazję podziwiać w Azji wynagrodził nam trudy podróży. Nie muszę chyba pisać, ze drogę powrotną spędziliśmy w autobusie, zimnym co prawda (klimatyzacja w khmerskich autobusach jest zawsze nastawiona na -100 stopni), ale nie było już jajek, pękniętej opony i holowania, no i spóźniliśmy się tylko godzinę.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Fotorelacja z lekcji o Brown Bear

Srey Sor i Skoly uczą się liter

Odwiedziła nas babcia dziewczynek i wciąż im pomagała

Sokly uczy się bardzo szybko

Samphorn i Morokt nam pomagają

Uczymy się malować farbkami

Oto  historia o brązowym niedźwiedziu...

Babcia się przygląda

Prawie finiszujemy

Zielona żaba i zmęczona Srey Sor

Na początku potrzebujemy pomocy

Sokly już potrafi
No bo trzymać pędzelek wcale nie jest łatwo


czwartek, 19 lipca 2012

Niedziela z Anną

Brankowie Ani
Ania w kuchni
Niedziela to jedyny dzień wolny od pracy dla Ani, która jest moja rówieśniczką. Ania pracuje 6 dni w tygodniu od 2 do 24. Jest specjalistką od Photo Shopa w jednym z miliona punktów ksero w Phom Penh. Zarabia całkiem nieźle, pracuje ciężko, ale ma cel. Oszczędza zrobione pieniądze na własny sklep z ręczni robioną biżuterią. To jednak nie koniec obowiązków Ani. Rano jedzie własnym motorem elektrycznym na targ i robi zakupy dla siebie i rodziny swojej siostry z którą mieszka. Następnie przygotowuje lunch dla wszystkich. Od 13 do 14 uczy się w CCOLT.

Z Anią poznałam się rok temu podczas wolontariatu w Kambodży. Byłą wtedy jedną z moich uczennic. Obecnie uczy ją Kinga. Ania jest jedną z uczennic o najdłuższym stażu nauki w CCOLT. Uczy się w klasie o poziomie intermediate.

Podano do stołu
Dzięki temu, że jest bardzo śmiała w porównaniu z innymi studentkami od razu między nami zaiskrzyło. Mamy podobne charaktery. Różni nas miejsce urodzenia, które zdeterminowało nasze życia. Obie lubimy gotować, w końcu udało nam się spotkać w kuchni. Ania odwiedziła mnie w ubiegłą niedziele, ze swoimi bratankami, którymi musi się opiekować w dni wolne od pracy (niedziele). W kuchni najlepiej się rozmawia. I tak ja ponarzekałam Ani na tęsknota za rodzicami, a ona na swojego ojczyma, który sprawił, że skończyła tylko 8 klas podstawówki. Porozmawiałyśmy również o mężach z marzeń. Mój wymarzony partner musi mnie fascynować, kochać podróże i odmienne kultury, Ani powinien nie pić, nie zdradzać i nie być zaborczy.

Jemy?
Kiedy lunch był już gotowy nie mogliśmy się od niego oderwać. Wszystko było przepyszne. pieczenie ryby, ryżu, zrobienie sałatki zajęło Ani nie całą godzinę. Ja pewnie gotowałabym to kilka godzin. Ania na mój komentarz o jej ekspresowym gotowaniu odpowiedziała: "Aga, ale ja gotuję dla całej rodziny od 10 roku życia". No tak ja w tym wieku to kogel mogel potrafiłam zrobić. Mam nadzieje, ze niedzielę z Anią uda mi się powtórzyć. Wiem jednak, że będzie ciężko oderwać ją od codziennych obowiązków.



poniedziałek, 16 lipca 2012

Sokly i Srey Sor


Czy zastanawialiscie sie kiedy jak to jest brac prysznic po raz pierwszy w zyciu? Jak to jest dostac nowe pachnace ubrania, spac po raz pierwszy w zyciu w pachnecej poscieli, czy wreszcie po raz pierwzy trzymac w reku dlugopis i miec swoj pierwszy zeszyt... .

W ubiegla srode do naszego domu dziecka wprowadzily sie dwie siostry. Zbieg okolicznosci sprawil, ze wspolnie z Kinga i Noachem mielismy okazje je przywitac. Starsza siostra (10 lat) dzielnie wprowadzila za reke mlodsza Srey Sor (6 lat) nie przestajac sie do nas usmiechac. Pierwsze dni byly pelne wrazen dla dziewczynek. Nasi starsi wychowankowie dzielnie sie spisali w roli starszego rodzenstwa. Dziewczyny od pierwszych minut tlumaczyli nowym dzieciom jak korzystac z prysznica, toalet, pralki, wlaczyly rowniez w wszami itp. Dla Srey Sor i Sokly kazdy dzien w domu dziecka jest przepelniony nowosciami. Najbardziej lubia sie przebierac. Najmlodsza uwielbia skarpetki:) I tak kiedy utknelam kiedys z powodu deszczu w ich pokoju przez dwie godziny przebraly sie 5 razy.  Mialam wiec nie tylko okazje podziwiac ich nowa garderobe, ale rowniez obejrzec niecodzienny pokaz mody i zaprzyjaznic sie z nimi.

W koncu przyszedl czas na rozpoczecie nauki. Dzis w poniedzialek dziewczynki po raz pierwszy wziely udzial w zajeciach szkolnych, a ja bylam ich nauczycielka. Po dwoch dwugodzinnych lekcjach opadam z sil. Dziewczynki sa wszystkiego ciekawe, wciaz przeszukuja moje materialy dydaktyczne. Ich mala motoryka jest bardzo slabo rozwinieta. Nie potrafia sie skupic na dluzej niz kilka minut. Pomoce ktorymi poslugiwalam sie kilka tygodni wczesniej z 3 latkami sa dla nich za trudne. Jednak jakos udaje nam sie przezyc pierwsza lekcje w zyciu. Poznajemy czesci ciala i litere a. Kolejna lekcja jest juz latwiejsza. Dziewczynki w nagrode za uczestnictwo w lekcji otrzymuja naklejki z napisem well done, ja otrzymuje uscisk i wielki usmiech. Opuszczajac klase musze im obiecac, ze jutro tez bedziemy sie uczyc, a Sokly prosi o zadanie domowe. Na pozegnanie dziewczynki mowia juz "Bye Bye".




środa, 11 lipca 2012

Do trzech razy sztuka, czyli MSZ I love You

Mija już prawie rok odkąd przyjechałam do Kambodży. Wszystko zaczęło się w CCOLT, czyli w domu dziecka w Phnom Penh. W Azji mówią, że życie zatacza koło. Tak więc w tylu azjatyckim powróciłam do domu dziecka. Kochany MSZ po raz trzeci zaufał mi i mojej fundacji "Kultury Świata" i postanowił sfinansować już drugi projekt wolontariacki w Kambodży. Tym razem nie jestem sama. Pracuje ze mną Kinga. Od pierwszego lipca wspólnie staramy się usprawnić pracę tutejszych wolontariuszy. Poza tym będziemy promować ideę wolontariatu w Polsce. No i oczywiście uczymy dzielnie języka angielskiego.

Kilka dni temu oglądałam dokument o Kambodży. Obecny Ambasador USA w Phnom Penh ostrzegał w nim przed niebezpieczeństwem związanych z przyjazdem do tego kraju. Podobno Kambodża uzależnia. Obawiam się, że zachorowałam na tę nieuleczalną chorobę. Uważam, że najgroźniejsi są jej roznosiciele, obywatele Kambodży. To choroba przenoszona drogą uśmiechu. To również kraj ludzi wołających o pomoc. Kraj w którym brakuje specjalistów, gdzie rodzice opuszczają swoje dzieci. Cieszę, się że po raz kolejny będę miała okazję pracować z Khemrami- najmłodszymi i trochę starszymi. Jeśli chcecie posłuchać historii jednej z naszych wolontariuszek zapraszam do obejrzenia filmu o nas.