poniedziałek, 19 grudnia 2011

Pożegnalny biwak w odpowiedzialnym stylu







Wszystko kiedyś się kończy... Mój projekt w Kambodży powoli się kończy. Przyszedł czas pożegnań. Moje pożegananie z wychowankami domu dziecka stało się biwakiem. A jako, że mój projekt dotyczy odpowiedzialnej turystyki biwak- biwak został zorganizowany w zgodzie z jej zasadami. Wyruszyliśmy w sobotę wczesnym rankiem (6 rano jest dla mnie koszmarną porą pobudki). Dzieciaki miały kłopoty ze snem, fascynacja nie pozwoliła im spać zbyt długo. Celem naszej podróży był Park Narodowy Chambok na południu Kambodży. Podróż autobusem zajęła nam trzy godzinna, które dzieciaki umilały nam śpiewem karaoke. Odtwarzanie piosenek jest najpopularniejszą rozrywką wśród Khmerów. Gdy dotarliśmy na miejsce zostaliśmy zakwaterowani w domach lokalnej społeczności tzn homestays. Następnie wyruszyliśmy na trekking w stronę wodospadów. Gdy dotarliśmy na miejsce przez kilka godzin kąpaliśmy się i wspinaliśmy się po wodospadach. Kiedy już zgłodnieliśmy z prędkością światła pochłanialiśmy lunch przygotowany przez kobiety z pobliskich wiosek. Wspięliśmy się na aż trzy wodospady, zmęczeni, przemoczeni i szczęsliwi udaliśmy się do naszych nowych domów. Wieczorem zaprośliśmy mieszkańców wiosek oraz pracowników parku na ognisko. Nasi goście opowiadali nam o historii parku oraz o życiu w komunie i pozytywnych oraz negatywnych stronach turystyki w regionie. Nasi wychowankowie dzielnie zadawali pytania. Późnym wieczorem wszyscy zasnęliśmy w sekundę, aby wczesnym rankiem powitać wschód słońca. Niedzielę poświęciliśmy na pracę dla lokalnej społeczności. Po wyśmienitym śniadaniu udaliśmy się do pogody, aby ją posprzątać. Sprzątanie zajęło nam kilka godzin. Zebraliśmy ponad 50 worków ze śmeiciami. Zmiataliśmy również i grabiliśmy przepiękny teren pagody. Następnie nas wychowankowie opowiedzieli uczniom pobliskiej szkoły jak śmiecenie negatywnie wpływa na naszą planetę. Po pracy przyszedł czas na zabawę. Rozegraliśmy przjacielski mecz pomiędzy naszymi wychowankami oraz uczniami szkoły podstawowej. Wygraliśmy 3-0 :) Wszytsko co dobre szybko się kończy. Tak więc przyszedł czas pożegnań: podziękowaliśmy naszym gospodarzom za opiekę i wspaniałą gościnę i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Ponieważ Phnom Penh jest miastem zatłoczonym podróż do domu zajęła nam aż 5godzin. Na szczęście mieliśmy karaoke i przez cały czas dumnie prezentowaliśmy swoje wokalne talenty.
Wszyscy wspaniale się bawiliśmy, a ja na chwilę zapomniałam, że już w środę będę musiała się pożegnać...

piątek, 25 listopada 2011

Jedzenie















Kuchnia khmerska to prawidzwa uczta smaków. Mówi się, że jest ona mieszanką smaków ndyjskich oraz chińskich. Słynna kuchnia tajska natomiast to połączenie kuchni khemrskiej raz wietnamskiej.
Życie w Phnom Penh oferuje wiele atrakcji turystycznych. Ja z okazji wolnego poranka postanowiłam nauczyć się gotować niektóre z kambodżańskich przysmaków. Lekcja gotowania zaczyna się na targu. Dziś po trzech miesiącach pobytu w Kambodży poznałam wreszcie przyprawy, zioła, warzywa, owoce. Wcześniej więkość wyglądała dla mnie dość tajemniczo. Na targu można nabyć wszytsko. Jedzenie, plastikowe naczynia, przyprawy, można poznać swoją przyszłość, uszć sobie wymarzoną kreację, stać się szczęśliwym posiadaczem ektra podrobionych ubrań i nie tylko. Targ to miniaturka Azji to wspaniałe miejsce, kocham targi, czasami tylko żałuję, że mam tak mało czasu na ich poznanie.
Wracając do gotowania, za którym tak strasznie tęsknię, dziś okazało się, że gotowanie w Kambodży to ciężka praca. A wszytsko za sprawą przypraw, które trzeba dokładnie zmiażdżyć. Co jak się okazało jest ciężką pracą. Opłaca się jednak, bo smak świeżych przypraw jest boski.
Dziś gotowaliśmy AMOK, typowa khmerska potrawa, ryba parzona w liściu bananowym, sajgonki, carry czerwone, żółte oraz robiliśmy sos słodko kwaśny.
Post miał się kończyć przepisem na amok, zmieniłam jednak koncepcję. Zapraszam na kolację połączoną z opowieściami o życiu w Kambodży. Już po 22 grudnia, wracam....

niedziela, 20 listopada 2011

Teatr cieni

Kiedy zbliża się weekend mieszkańcy stolic świata planują co by zrobić aby odcząć od pracy i miło sędzić czas. Życie w Phnom Penh jest rajem dla miłośników kultury. Tutaj nie można się nudzić. Tak więc kiedy okaząło się, że z powodu lekkiego zatrucia nie będę mogła delektować się krabami w Kep oraz smakować pieprzu w Kompot postanowiłam rozpocząć planowanie weekendu w stolicy. Niestety mój czas szybko leci, a praca od poniedziałku do piątku pozostawia niewiele wolnego czasu na rozrywkę. Chciałabym jeszcze tyle zobaczyć, posmakować, poznać, poczuć. Nie na wszystko starczy mi czasu, ale teatr cieni, o którym pisze scenariusz dla przedszkolaków musiałam zobaczyć. Co prawda nie był to mój pierwszy kontakt z teatrem w Kambodży, jednak muszę przyznać, że przedstawienie zdala od turystów w wykonaniu lokalnego NGO zdecydowanie trafiło w mój gust. Pierwszym problemem okazało się zlokalizowanie organizacji. Po godzinnym błądzeniu tuk tukiem, dziesięciu telefonach do organizacji w końcu dotarlimy na miejsce. Na nasze szczęście z powodu deszczu, rzedstawienie odbyło się z pół godzinnym opóźnieniem. W końcu aktorzy- jedynie mężczyźnie (zazwyczaj tancerkami są kobiety i mężczyźni) wyszli na scenę. Podczas przedstawienie nie zabrakło buddyjskich masek, walki oraz opowieści i walce dobra ze złem. Wszystko przy akompaniamencie muzyki na żywo wykonywanej na khmerskich instrumentach- cymbały, kastaniery, bębny, flety, taburyny. Centralnym punktem przedstawienia były elementy teatru cieni. Tańce z ogromnymi kukłami zapierały dech w piersiach. Ponieważ całe przedstawienie było w języku khmerskim musiałam się domyślać kto z kim walczy i dlaczego. Po przedstawieniu mogliśy wypróbować naszych sił w tańcu z kukłami oraz dowiedzieć się o czym ono było. Stałam się również szczęśliwą posiadaczką skórzanej kukły, którą zamierzam wykorzytsać podczas zajęć z przedszkolakami. Chciałabym również naczyć się choć kilku elementów tańca, mam jeszcze cztery tygodnie, mam nadzieję, że mi się uda.

sobota, 12 listopada 2011

Czarny szafir i jego historia




Pracując w Kamerunie czytałam Kapuścińskiego. Rozdział w "Hebanie" dotyczący Bertoua i kopalni złota sprawił, że zapragnęłam zobaczyć jaką cenę płacą ludzie trudniący się wydobywaniem tego ukochanego kruszcu i jak wygląda ich życie. Wniosek z wizyty w kopalniach był jeden- złoto kosztuje zbyt wiele, nie będę kochać złota.
Na czarny szafir trafiłam przypadkiem, w drodze do wiosek mniejszości etnicznych nasz przewodnik spytał czy chcemy zobaczyć jak się tnie kamienie? Chcemy, bo nas wszystko co kambodżańskie interesuje.
Tak więc gdzieś pośrodku czerwonej drogi zatrzymaliśmy się, po drodze mijając domy z worków po ryżu do złudzenia przypominające obozy uchodźców. Na miejscu okazało się, że kamienie nie są cięte lecz wydobywane i są kamieniami szlachetnymi. Codzienne życie pracowników studni (dziur), w których szukają kamieni nie różni się za bardzo od życia poszukiwaczy złota. Każdy znaleziony kamień oglądany jest przez współpracowników, wielokrotnie płukany, a jego wartość jest tysiąckrotnie szacowana. Pracownicy nie muszą jednak płacić za wynajem ziemi, ponieważ teren na którym pracują należy do państwa. Praca ta jest dość niebezpieczna, ziemi powoli zapada się, a dziury o głębokości kilkudziesięciu metrów nie są zapewne bezpiecznym placem zabaw dla dzieci pracujących rodziców. Kiedy któryś z poszukiwaczy kamieni znajdzie cenny okaz cała wioska bawi się przez kilka dni i nocy. To zdarza się niezmiernie rzadko. Każdy dzień w kopalniach zaczyna się o świcie i kończy z zachodem słońca. Posiłki przynoszone są przez kobiety, a wieczory upływają przy puszce piwa, najczęściej kupionego na kreskę w zaprzyjaźnionym sklepie. Kreskę spłacę gdy znajdę większy kamień niż dziś. Sprzedam go kupcom w mieście, a oni zarobią na nim tysiąckrotnie więcej. Jutro znowu będzie dzień i może znowu uda mi się znaleźć duży kamień.
Kamień został nazwany przez naszego przewodnika kamieniem sajgonu, po długich poszukiwaniach znalazłam w sieci jego odpowiednik i jest nim szafir.

piątek, 11 listopada 2011

Wyspa jedna z 4 tysięcy wysp, gdzie życie płynie w zwolnionym tempie






Wjeżdżając do Laosu pamiętaj o jednym tu musisz zwolnić. W Laosie spędziłam zaledwie kilka dnia, poznałam życie mieszkańców zaledwie kilku wysp, lecz nauczyłam się jednego- tu zegar porusza się w zwolnionym tempie, pracę wykonuje się wolniej lecz przyjemność z życia czerpie się podwójną. Podróż z Phnom Penh do krainy czterech tysięcy laotańskich wysp zajęła nam prawie dwa dni, bo po drodze popsuł się autobus lub spóźnił się. Znaczne przesunięcia czasowe wcale mi nie przeszkadzały. W końcu dotarliśmy do Laosu. Jest piękny, wolniejszy i różni się znacznie od Kambodży i to już w kilka kilometrów poza granicą. Wyspy zwiedzaliśmy na rowerach, jedna szczególnie skradła część mnie. Duża wyspa- Don Khong, "biblia" mówi, że jest to najbardziej laotańska wyspa w całej krainie. Wyruszając na wycieczkę rowerową dookoła wysypy miałam kilka marzeń- poznać jak najwięcej mieszkańców wyspy, dowiedzieć jak czegoś i ich życiu i stać się szczęśliwą posiadaczką laotańskiej spódnicy. Udało mi się spełnić wszystkie!
Na początku odwiedziłam pagodę i poznałam mnichów. Okazało się, że palący papierosy mnisi to nie tylko innowacja khmerska, w Laosie mnisi również palą, posiadają również mp3. Mnisi pokazali mi nie tylko świątynie, zobaczyłam także ich skromne chaty, niestety żaden z nich nie mówił po angielsku, więc większość moich buddyjskich zagadek pozostała nierozwiązana.
Kilka kilometrów za pagodą zapragnęłam dowiedzieć się jak naprawia się rybackie sieci. Uroczy uśmiech rybaka znalazł się na jednym z tysiąca zdjęć z wyspy. Koło południa straciłam nadzieję, że uda mi się znaleźć wymarzoną spódnicę. Na wyspie było zaledwie kilka sklepów, których asortyment ograniczał się do szamponów, zupek chińskich, przypraw, benzyny i oleju. Nagle w jednej z chat dostrzegłam maszynę do szycia Singera. Za nią stała maszyna do przędzenia i moje wymarzone materiały, ręcznie wykonane- oczywiście. W nieco ponad godzinę zaprzyjaźniłam się z krawcową, posłuchałam opowieści o jej życiu, po laotańsku i stałam się szczęśliwą posiadaczką spódnicy, takiej o jakiej marzyłam. Lunch zjadłyśmy w bardzo kobiecej przydrożnej chacie. Matka (78lat) i córka (39) poczęstowały nas przepyszną zupą, klejącym ryżem oraz uśmiechami. Nasza podróż po wyspie trwała jeszcze kilka godzin, dzieci wybiegały z chat, pozdrawiając nas Sbadi!. Urocze małżeństwo wypoczywające w cieniu bambusowej werandy skradło moje serce swoimi uśmiechami i tłumaczeniem do czego służą wyplatane przez nich bambusowe patyki. O wyspie mogłabym opowiadać jeszcze godzinami. Zwolniłam, doświadczyłam poznałam i wiem, że do Laosu jeszcze kiedyś wrócę...

czwartek, 27 października 2011

Same same but different

Kilka tygodni temu kiedy po raz pierwszy ujrzałam Phnom Penh w świetle dziennym uderzyło mnie podobieństwo tego miasta do europejskich stolic. Wszechobecne wieżowce, lokalny mc donald, ruchome schody, miliony lexusów na ulicach, młodzież w krótkich spodniach i topach, zakochane pary spacerujące w objęciach po ulicach. Pomyślałam wtedy o treningach przygotowujących mnie do wyjazdu, czy wiedza podczas nich zdobyta przyda mi się w tym ogromnym mieście?
Moje pierwsze wrażenia dla większości ludzi zwiedzających Kambodżę są zapewne jedynymi wrażeniami. Przemierzając kraj droga prowadzącą do Ankor Wat, spotykając ludzi przyzwyczajonych do turystów tak łatwo zapomnieć o różnicach kulturowych pomiędzy mieszkańcami krajów rozwiniętych i tych rozwijających się.
Po kilku tygodniach spędzonych tutaj wchodząc do pracy sprawdzam, czy moje kolana i ramiona są zakryte i to nie dlatego, że przyzwyczaiłam się do upałów, ale dlatego, że zakrywając pewne części ciała szanuję moich uczniów i oni również mnie bardziej szanują. Nauczyłam się jeść pałeczkami, bo ciągłe proszenie o widelec stało się kłopotliwe. Nie palę w miejscach publicznych. Wiem, że nie mogę dotykać mnichów, ich rzeczy i że głaskanie dzieci po głowach jest nietaktem. Zaczęłam nosić wizytówki i wręczać je obiema dłońmi. Jeśli czegoś nie rozumiem lub nie wiem pytam, a mi studenci zawsze służą mi pomocą. Potrafię powiedzieć kilka słów po khmersku. Dziękuję lekko się kłaniając. Ściągam buty wchodząc do domów, biur, pogód.
Rozwiązuję zagadki:)
Teacher teacher czemu jesteś taka brązowa? Bo lubię być opalona, wiecie w moim kraju wszyscy będą mi zazdrościć jak wrócę. A wy dlaczego ciągle zasłaniacie się przed słońce, długie rękawy, rękawiczki do łokci? Teacher bo brązowi są tylko khmerzy pracujący na polach ryżowych.
Teacher zdziwiony pyta swojego ucznia płci męskiej? Vanna dlaczego masz takie piękne długie paznokcie, ładniejsze od moich widzisz? Zawstydzony Vanna nic nie odpowiedział, więc teacher udała się na rozmowę do europejczyków, znawców Kambodży. Mężczyźni mają długie paznokcie, bo to symbol tego, że nie pracują fizycznie, zazwyczaj zapuszczają jeden lub kilka paznokci, pielęgnując je równie dbale jak kobiety.
Wiem już co oznaczają napisy na koszulkach Same same but different, lub no money no honey. Ale o tym następnym razem. Any ideas? Zapraszam do komentowania.

niedziela, 23 października 2011

Szkolna wycieczka



Jak zmotywować uczniów do nauki? Jak rozbudzić wśród studentów chęć poznawania własnej niezwykle interesującej kultury i fascynującej historii? Niestety odpowiedź na te pytania każdego dnia wydaje się być inna. Kilka tygodni temu wymyśliłam, że w ramach nagrody za ciężką pracę zabiorę najlepszych uczniów na wycieczkę do muzeum. W trakcie zajęć ze studentami okazało się, że większość z nich nigdy nie była w Muzeum Narodowym i tak z kameralnej wycieczki utworzyłam grupę kilkunastoosobową.
Ciekawi mnie czy dzieci i studenci tak jak i ja mieli kłopoty ze snem. Mały raise fieber, przed wycieczka na drugą stronę miasta? Aga to do ciebie nie podobne. 6 rano pobudka, śniadanie, ksero, zakupy (bo szkolna wycieczka to słodycze, napoje)- busy teacher.
W końcu dzięki mojemu najukochańszemu tuk tuk driverowi dotarliśmy do Muzeum Narodowego. Większość studentów dotarła z lekkim opóźnieniem około godziny:) Rozpoczęliśmy więc zwiedzanie. Muzeum jest mega nowoczesne. Przepiękny ogród, miejsca gdzie można delektować się khmerską kultura i naturą, zbiory wprost z Ankor Wat, filmy edukacyjne, sale przedstawiające proces produkcji jedwabiu. Jak dla mnie rewelacja. Dzieciakom też się podobało. Każdy jednak skrycie czekał na spacer po słynnej promenadzie na rzeką. Palny, bulwar, super restauracje, zestaw fitness, łodzie rybaków i Dee tłumaczący mi, że syn rybaków nie może chodzić zapewne do szkoły, bo jego rodziców na to nie stać. Szczęście i bezsilność to esencja moich uczuć w Kambodży. Pomimo tego, że mogę tak niewiele to wciąż jestem tu bardzo szczęśliwa. Dzień zakończyliśmy obiadem w prawdziwym centrum handlowym, co dla moich sierot było główną atrakcją.
Od dziś odliczamy dni do Halloween, bo to jedna z naszych kolejnych atrakcji, a dla mnie obowiązków.
Warto było nie spać pół nocy dzieci powiedziały dziękuję a studenci spytali, czy wybierzemy się do Pałacu Królewskiego, bo chociaż wstęp dla obywateli Kambodży to tylko kilka centów nigdy tam nie byli. I to wcale nie z braku pieniędzy, ale z braku pomysłu, od dziś chcą więcej i pewnie wrócą tu ze swoimi rodzinami.

środa, 19 października 2011

Tylko Ankor Wat

Kiedy przed wyjazdem wypowiadałam słowo Kambodża, informując że właśnie w tym kraju spędzę kolejne miesiące mojego życia, to reakcje znajomych, najbliższych były zazwyczaj dwie. Pierwsza to Czerwoni Khmerzy, którzy według moich rozmówców wciąż walczą w kraju i mordują wszystkich, a w szczególności turystów, druga to zazdrość i marzenie o zwiedzeniu najpiękniejszego i największego kompleksu świątyń na świecie.
Tak więc po ciężkim pierwszym miesiącu pracy nadszedł wreszcie czas, aby spotkać Ankor. Droga z Phnom Penh do Siem Reap zajuje zazwyczaj około czterech godzin. Tym razem ponieważ kraj zalany jest powodzią, a w szczególności regiony przygraniczne z Tajlandią oraz okolice Siem Reap podróż trwała trochę dłużej. Skala powodzi przybiera na sile i większość wiosek znajduje się kompletnie pod wodą. Sama stolica turystyczna jest kompletnie zalana. Aby dojść do ulicy pubów musiałam brodzić w wodzie po uda, zalewającej ulice, sklepy, salony piękności oraz puby. W mieście panuje też wirus pokarmowy, więc do czasu, aż woda opadnie polecam jedzenie w odrobinę droższych restauracjach. Celem mojej podróży było sprawdzenie infrastruktury turystycznej ze szczególnym uwzględnieniem dzieci i incentive klientów. Po dotarciu do jednego z najbardziej turystycznych miejsc na świecie, okazało się, że Polska prawdopodobnie nigdy nie dorówna standardom hoteli w Kambodży. Hotele cztero i pięciogwiazdkowe to prawdziwy luksus oraz estetyka, a obsługa o najpiękniejszych uśmiechach na świecie. Jest luksusowo i relatywnie nie drogo. Jedzenie przepyszne, baseny ogromne, muzyka, taniec oraz cuda Kambodży nie odstępują nas w tym mieście na krok. A na dodatek nie wydaje się, aż tak sztucznym miastem jak Aquas Caliente pod Machu Picchu. Po delektowaniu się luksusami nadchodzi czas na spotkanie z nim. Majestatyczny podobno najpiękniej prezentuje się w świetle zachodzącego słońca. Ankor Wat to największy ze wszystkich świątyń. Odbiera słowa, podobnie jak kilka innych miejsc na świecie. Tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć. Moje serce i dech w piersiach porwał Bayon- świątynie z czterema głowami. Jeden dzień to za mało aby zobaczyc wszystkie świątynie. Zwiedzanie świątyń jest bardzo męczące nie tylko ze względu na wysoką temperaturę oraz wilgotność, ale również ze względu na emocje podczas zwiedzania. Jestem pewna, że jeszcze tu wrócę i zabiorę Was kochani rodzice i przyjaciele bo przecież cudowni ludzie powinni przebywać w cudownych miejscach.

poniedziałek, 17 października 2011

Bywa inaczej, bywa ciężko

Dlaczego nie chcesz uczyć w Polsce, przecież u nas też brakuje nauczycieli angielskiego?
Takie pytanie słyszę każdego razu przed wyjazdem i to nawet kilka razy dziennie. Dopóki mam siłę walczyć każdego dnia będę uczyła za granicą, będę uczyła się. Dlaczego się, bo każdy dzień w szkole to wyzwanie. W Polsce jest zbyt łatwo. Kiedy mam kredę, tablicę i bibliotekę pełną książek oraz klasę pełną młodych talentów wypoczywam. Kiedy klej muszę ugotować, bibliotekę stworzyć, a uczniów błagać o wyjście z ławek, uczyć pracy w parach sama się uczę. Każdy dzień w Kambodży jest dla mnie wyzwaniem.
Czy jest tak jak w Kamerunie?
Nie jest zupełnie inaczej. W Kambodży pracuję codziennie z grupą kilku wolontariuszy, większość z nich jest native speakerami. Muszę uczyć się pracy w grupie, pracy z ludźmi, którzy często o edukacji mało wiedzą, angielski jednak nie ma dla nich tajemnic. Odziedziczyłam również wszystkie błędy i sukcesy pedagogiczne moich poprzedników. Moje metody często wydają się moim uczniom nudne, szczególnie jeśli muszę konkurować z lekcjami śpiewu po angielsku lub oglądania super nowych produkcji amerykańskich. Tu w Kambodży mam zupełnie inne warunki pracy niż w Afryce. Mamy prąd, wiatraki, nawet wodę. Jeśli chcę mogę zabrać moich uczniów poza mury szkoły. Najciężej jest mi jednak ich zmotywować do nauki. Sieroty które uczę mają od 9-14 lat. Często się na mnie obrażają, nie chcą ze mną pracować. Nie znoszą kiedy za dużo się od nich wymaga. Studenci są bardzo chętni do pracy, nie mają jednak zdolności pracy w zespole, nie potrafią twórczo myśleć. Po dwugodzinnych warsztatach zapoznawczych umieram ze zmęczenia.
Warto?
Tak bo Let, który permanentnie mnie nie znosi w piątek po zajęciach przyszedł mi podziękować za super lekcje i powiedział, że się dobrze bawił (założyliśmy podczas zajęć swoją restaurację, dzieci serwowały, zamawiały oraz tworzyły menu).
Tak bo studenci wymyślili własne wynalazki podczas pracy w grupach i pod koniec zajęć podziękowali mi klaszcząc.

wtorek, 4 października 2011

Pracowity początek



Każdy projekt charakteryzuje się własnymi celami i rytmem oraz stylem wykonywania powierzonych wolontariuszowi zadań.
Mój projekt zaczął się bardzo pracowicie i wygląda na to, że tak już pozostanie do końca. Chociaż przed wyjazdem zarzekałam się w tym roku będę ograniczała się do realizacji jedynie zadań projektowych, to rzeczywistość zawsze wygląda nieco inaczej.
Tak więc codziennie od godziny 10 do 17 uczę angielskiego. Rano zaczynam zajęcia z nauczycielami, pracownikami sierocińca i pracownikami B2B (biuro odpowiedzialnej turystyki, jeden z beneficjentów mojego projektu), następnie zaczynam zajęcia ze studentami, kończę swój dzień pracy zajęciami z domu dziecka. Aby zajęcia były ciekawe, efektywne oraz przykładowe dla nauczycieli przygotowania do kolejnych lekcji zaczynam wraz za zakończeniem ostatnich zajęć.
Do moich zadań należą również warsztaty z wiedzy o Polsce i krajach europejskich, które odbywają się raz w tygodniu oraz warsztaty dla pracowników B2B o polskich turystach :)
Jednak w ramach dbania o swój stan psychiczny i fizyczny od kilku dni moje życie w Phnom Penh zmieniło się znacząco. A wszystko to za sprawą pewnego jednośladowego pojazdu.... Od soboty jestem szczęśliwą posiadaczką roweru, który jest najwygodniejszym i najwspanialszym przewodnikiem po zakątkach tego zatłoczonego miasta. Moja pierwsza rowerowa wycieczka wzbudziła jednak więcej zainteresowania wśród moich sąsiadów, niż lęku przed zakorkowanymi ulicami we mnie. Bratanie się z jednośladem udaje mi się do tego stopnia, że w niedzielę wspólnie odkryliśmy basen (odkryty, z ręcznikami i wszystkimi bajerami:). Tak więc od niedzieli każdy poranek witam relaksując się w basenie. Po tak wspaniale rozpoczętym dniu spieszę się na zajęcia, bo moi uczniowie prawie zawsze są punktualni i z wiecznym uśmiechem na twarzy czekają na mnie.
ps. Żeby nie było zbyt bajecznie jeden z kolejnych postów poświęcę dyscyplinie i trudnościom w pracy wolontariuszy:)

piątek, 30 września 2011

Gościnnie w CCOLT




W czwartek, dwunastego dnia projektu po raz pierwszy przemówiłam po polsku. A wszystko to za sprawą gości. Nie do końca jednak powinnam nazywać to spotkanie gościną, bo była to tak zwana wizyta monitoringowa z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Moi goście to Barbara Szymanowska (Dyrektor Departamentu Wdrażania Programów Rozwojowych w MSZ) i dr Jerzy Bayer (Ambasador RP w Królestwie Kambodży) oraz ich współpracownicy. Brzmi serio? Na początku wydawało mi się, że jakoś dziwnie nie stresuje mnie ta wizytacja, bo przecież pracuję i wszystko szczęśliwie się dobrze układa, ale pod koniec dnia umarłam ze zmęczenia. Wracając jednak do wizyty było super przemiło. Polscy dyplomaci upewnili się, że jestem bezpieczna, mam dobre warunki do spełnienia moich zadań projektowych oraz poznali moich współpracowników. Ja poznałam pierwszych w życiu polskich dyplomatów, a na koniec wręczyliśmy im prezenty w postaci khmerskich szalików oraz przypraw. Pod koniec dnia moi gości wrócili do Tajlandii, a ja wraz z Emma zabrałyśmy nasze dzieci, które już po części wróciły z wakacji do kina na Cars 2 w 3D.
Dla większości z naszych wychowanków było to pierwsze spotkanie z kinem, a dla każdego z nich z trójwymiarem. Dzieci delektowały się popcornem oraz marzły przy klimatyzacji. Tak męczący dzień zakończyłam cudownym amokiem nad rzeką.

Jadąc na słoniu...

P'Chum Ben to okazja dla moich wychowanków do odwiedzenia rodzin, nie zawsze rodziców, ale przecież każdy ma rodziną, dalszą lub bliższą. Każdy z moich podopiecznych również ją posiada, a powód dla którego znaleźli się w CCOLT to najczęściej brak środków na utrzymanie kolejnego członka rodziny, nawet tego najmniejszego lub przemoc w domu. Jednak w święta każdy pojechał do domu. W centrum CCOLT pozostali jedynie pracownicy ośrodka. Tak więc i ja spakowałam się i wspólnie ze wszystkimi mieszkańcami stolicy ( czytaj każdy starał się opuścić miasto tzn każdy możliwych środków transportu zastał wykorzytsany- rowery, motory, tuk-tuki, autobusy, ciężarówki, z maksymalnym wpakowaniem powierzchni pojazdów ludźmi i ich darami dla rodzin). Ja na szczęście miałam swoje miejsce w wyziębionym klimatyzacją autobusie i tak sobie spokojnie przez 12 h marzłam. Święta spędziłam w towarzystwie 3 wspaniałych mieszkanek UK. Wakacje krótkie i intensywne, połączone z wykładami wiedzy o Kambodży w wykonaniu Emmy (3 raz w kraju i w CCOLT). Najpierw przejażdżka na słoniach po lesie równikowym i powrót wspomnieniami do Kamerunu. Była to moja pierwsza i ostatnia podróż na słoniu, dlaczego? Po pierwsze pośladki bolą mnie do dzisiaj, po drugie nie czułam się bezpiecznie na tym ogromnym zwierzęciu i po trzecie najważniejsze, była zdecydowanie nieproszonym gościem. Jednak dżungla znowu mnie w sobie rozkochała.




Kolejne dni upływały również pod hasłem odkrywania przyrody Kambodży. Tak więc po raz kolejny w życiu miałam okazję spotkać różowe delfiny, ale tym razem nie amazońskie, a te z Mekongu. Oczywiście kocham rzeki, tak więc Mekong, który w tym roku obficie rozlewa się i zalewa okoliczne wioski i miasta posiadł moje serce i już marzę o wycieczce w górę rzeki, aż do Laosu. Mieszkańcy Kambodży na każdym kroku witali nas uśmiechem. I choć powódź sprawiła, że musieli opuścić swoje domu i zamieszkać na ulicy radość z okazji świąt i spotkania z rodzinami ich nie opuszczała. Krótka przerwa w nauczaniu nie była jednak dla mnie całkowitym odpoczynkiem. Zwiedzając poszukiwałam miejsc i możliwości rozwoju odpowiedzialnej turystyki dla lokalnego biura podróży z którym pracuję. W środę wieczorem cudem dotarłam do Phnom Penh, gdyż wszystkie drogi w kraju są zalane. Tym razem mi się udało i dobrze, bo przecież w czwartek odwiedził mnie sam pan Ambasador RP;)

piątek, 23 września 2011

Co ja robię tu?

Edukacja językowa i odpowiedzialna turystyka na rzecz zrównoważonego rozwoju Kambodży - to projekt, który będzie realizowany przez Fundację "Kultury Świata" od lipca do grudnia 2011 roku we współpracy z Cambodia Children's Orphanage for Learning and Training oraz firmą Cambodia B2B (Travel, MICE, Tours).

Cel ogólny projektu:
Zapewnienie zrównoważonego rozwoju Kambodży poprzez edukację językową dzieci i młodzieży oraz rozwój odpowiedzialnej turystyki poprzez współpracę z polskimi firmami turystycznymi.

Cele bezpośrednie projektu:
1. Poprawa znajomości języka angielskiego wśród dzieci, nauczycieli i opiekunów pracujących dla CCOLT i w szkole podstawowej, oraz najstarszych wychowanków placówek
2. Nauka innowacyjnych metod nauczania języka angielskiego, ze szczególnym uwzględnieniem nauczania najmłodszych dzieci
3. Zwiększenie wiedzy z zakresu geografii i historii Kambodży wychowanków CCOLT poprzez udział w zajęciach pozalekcyjnych
4. Zapoznanie pracowników firmy turystycznej z profilem polskiego turysty oraz specyfiką polskiego rynku turystycznego
5. Promocja odpowiedzialnej turystyki w Kambodży na polskim rynku turystycznym


Działania projektu:


Działania w Kambodży:

  1. Lekcje języka angielskiego dla starszych wychowanków, nauczycieli i opiekunów CCOLT (2 razy w tygodniu, przez 3,5 miesiąca, po 1,5h godziny) - Dwa razy w tygodniu wolontariuszka będzie prowadziła zajęcia z języka angielskiego dla starszych wychowanków COLT. Raz w tygodniu będą one polegały głównie na poprawie znajomości tego języka wśród młodzieży, ze szczególnym uwzględnieniem konwersatoriów. Drugie zajęcia będą służyły zapoznaniu się ze słownictwem typowym dla turystyki.
  2. Zajęcia z wychowankami domu dziecka oraz z uczniami w szkole prowadzonej przez CCOLT - Wolontariuszka będzie prowadziła zajęcia 2 razy w tygodniu po 45 minut dla dwóch grup najmłodszych dzieci. Podczas zajęć będzie prezentowała osobom uczęszczającym na zajęcia metodyczne jak wykorzystywać w praktyce narzędzia prezentowane podczas zajęć.
  3. Zakup sprzętu / materiałów dydaktycznych - W ramach projektu zostanie zakupiony sprzęt – drukarka, gilotyna, laminarka, komputer. Przy jego użyciu nauczyciele będą mogli produkować karty ekspozycyjne, niezbędne w nauce języka obcego i w nauczaniu dzieci. Materiały zostaną zakupione na początku projektu, by wolontariuszka mogła zacząć je wykorzystywać w pracy z dziećmi i nauczycielkami. Niezbędny będzie również zakup książek do biblioteki domu dziecka.
  4. Zajęcia metodyczne oraz przygotowanie materiałów dydaktycznych (wraz z wychowankami) - Podczas cotygodniowych, 1,5 godzinnych warsztatów dla nauczycieli wolontariuszka będzie pokazywała im różne metody pracy z dziećmi w celu nauczenia ich języka angielskiego. Będzie ona koncentrowała się na tym by pobudzić w starszych wychowankach kreatywność i nakłonić ich do innowacyjnego i twórczego podejścia do nauczania języka angielskiego. Podczas warsztatów młodzież sama będzie tworzyła materiały edukacyjne, z których będą później korzystać podczas lekcji – plansze, ilustracje, słowniczki, śpiewniczki, zbiory gier i zabaw itp.
  5. Zajęcia pozalekcyjne poszerzające wiedzę z zakresu geografii i historii Kambodży i Polski - Wolontariuszka przygotuje 6 spotkań warsztatowych, każde z zajęć będzie trwało około dwóch godzin. Podczas zajęć uczestnicy poznają historię Polski, zwyczaje, kulturę jej mieszkańców oraz dokonają porównania. Celem warsztatów będzie przygotowanie dzieci do pracy z Polakami (turystami, wolontariuszami). Podczas zajęć zostanie przygotowana wystawa zdjęć będąca częścią inicjatywy edukacyjnej, a ich kulminacją wycieczka krajoznawcza w okolice delty rzeki Mekong.
  6. Szkolenia i przygotowanie dla pracowników B2B Cambodia (Travel/Tours/MICE) - Wolontariuszka przeprowadzi cykl zajęć (cztery czterogodzinne warsztaty) na temat specyfiki pracy z polskim turystą. Podczas zajęć uczestnicy będą wspólnie starali się stworzyć profil polskiego turysty, określić jego potrzeby i zainteresowania. Rezultatem szkoleń będą wspólnie opracowane oferty dla 5 różnych grup odbiorców. Oferty zostaną rozesłane do min. 20 biur podróży / agencji turystycznych.

Działania w Polsce - Inicjatywa edukacyjna:

  1. Przygotowanie 3 scenariuszy nt Kambodży dla przedszkola, szkoły podstawowej i średniej.
  2. Wolontariuszka projektu przygotuje wraz z podopiecznymi ośrodka wystawę zdjęć o Kambodży.
  3. W ramach inicjatywy edukacyjnej powstanie strona internetowa o odpowiedzialnej turystyce: www.odpowiedzialnaturystyka.pl

Projekt jest współfinansowany z programu polskiej współpracy rozwojowej ministerstwa spraw zagranicznych RP w 2011 roku.

Tekst został skopiowany ze strony Fundacji "Kultury Świata" www.kulturyswiata.org

czwartek, 22 września 2011

Początki



Początki w nowych miejscach bywają trudne, lecz tym razem jest mi odrobinę łatwiej. Wciąż jeszcze nie ogarniam tego wielkiego miasta jakim jest Phnom Penh, nagminnie błądzę lub wprowadzam w błąd jednego z licznych kierowców tuk- tuków. Niedługo jednak stanę się szczęśliwą posiadaczką roweru i mam nadzieję, że dzięki temu będzie mi odrobinę łatwiej odnaleźć się w tak nielogicznym układzie ulic. W Phnom Penh ulice są numerowane, lecz prawie nigdy nie są one numerowane kolejno. Tak więc moja ulica 232 (załóżmy, bo wciąż nie znam swojego adresu) znajduję się w sąsiedztwie ulic 466 i 132... . Jest jednak coraz lepiej, ponieważ od wczoraj stałam się szczęśliwą współposiadaczką kierowcy (a bit of English speaker;) Tuk Tuka.
Jeśli chodzi o kulinarną stronę mojego życia to mam kilka problemów. Nie znam jeszcze nazw wszystkich potraw oraz miejsc gdzie warto jadać. Poszukuję, przeczesuję i smakuję, często z bardzo różnym skutkiem. Znalazłam już kilka europejskich miejsc, gdzie mogę kupić np kawę. Wczoraj wieczorem wpadłam przez przypadek na wspaniałą restaurację z lokalnym jedzniem, ogrodem i pysznymi koktajlami. Dziś za to zostałam zaproszona na kolację z wolontariuszkami z UK, tak więc w ramach szaleństwa pochłonęłam stek z ziemniakami i sałatką.

Kilka słów o mojej pracy. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie zamieściłam jeszcze posta dotyczącego mojego projektu. Tak więc od poniedziałku do piątku od 9.30 do 17 uczę angielskiego. Przez pierwszy tydzień prowadzę zajęcia wspólnie z jedną z 4 wolontariuszek, niedługo jednak otrzymam swoje 2 grupy. Jedną stanowić będą dzieciaki z domu dziecka, a druga studenci, nauczyciele oraz pracownicy biura podróży. Wspólnie będziemy uczyć się angielskiego, choć muszę przyznać, że poziom angielskiego dzieci z CCOLT jest imponujący. Pracuję więc w szkole znajdującej się w okolicach domu dziecka, a to zaledwie 10 min od mojego domu. Od poniedziałku do środy w Kambodży obchodzone jest święto Bonn Phchom Ben i w związku z tym większość dzieci i studentów odwiedza w tym czasie swoje rodziny w homeland;) Ja mam w tym czasie wakacje, ale nie do końca. Jednym z moich zadań projektowych jest stworzenie wspólnie z pracownikami biura podróży ofert dla polskich biur turystycznych, tak więc wolny czas spędzę we wschodniej prowincji Mondol Kiri w poszukiwaniu słoni, różowych delfinów i odpowiednich miejsc do wypoczynku dla młodych rodzin z dziećmi, backpackersów i wymagających turystów, z wielkich korporacji. A w środę wracam do stolicy, by godnie przyjąć reprezentantów Ambasady Polski i zaprezentować im miejsce mojej pracy. Trzymajcie kciuki.