piątek, 30 września 2011

Jadąc na słoniu...

P'Chum Ben to okazja dla moich wychowanków do odwiedzenia rodzin, nie zawsze rodziców, ale przecież każdy ma rodziną, dalszą lub bliższą. Każdy z moich podopiecznych również ją posiada, a powód dla którego znaleźli się w CCOLT to najczęściej brak środków na utrzymanie kolejnego członka rodziny, nawet tego najmniejszego lub przemoc w domu. Jednak w święta każdy pojechał do domu. W centrum CCOLT pozostali jedynie pracownicy ośrodka. Tak więc i ja spakowałam się i wspólnie ze wszystkimi mieszkańcami stolicy ( czytaj każdy starał się opuścić miasto tzn każdy możliwych środków transportu zastał wykorzytsany- rowery, motory, tuk-tuki, autobusy, ciężarówki, z maksymalnym wpakowaniem powierzchni pojazdów ludźmi i ich darami dla rodzin). Ja na szczęście miałam swoje miejsce w wyziębionym klimatyzacją autobusie i tak sobie spokojnie przez 12 h marzłam. Święta spędziłam w towarzystwie 3 wspaniałych mieszkanek UK. Wakacje krótkie i intensywne, połączone z wykładami wiedzy o Kambodży w wykonaniu Emmy (3 raz w kraju i w CCOLT). Najpierw przejażdżka na słoniach po lesie równikowym i powrót wspomnieniami do Kamerunu. Była to moja pierwsza i ostatnia podróż na słoniu, dlaczego? Po pierwsze pośladki bolą mnie do dzisiaj, po drugie nie czułam się bezpiecznie na tym ogromnym zwierzęciu i po trzecie najważniejsze, była zdecydowanie nieproszonym gościem. Jednak dżungla znowu mnie w sobie rozkochała.




Kolejne dni upływały również pod hasłem odkrywania przyrody Kambodży. Tak więc po raz kolejny w życiu miałam okazję spotkać różowe delfiny, ale tym razem nie amazońskie, a te z Mekongu. Oczywiście kocham rzeki, tak więc Mekong, który w tym roku obficie rozlewa się i zalewa okoliczne wioski i miasta posiadł moje serce i już marzę o wycieczce w górę rzeki, aż do Laosu. Mieszkańcy Kambodży na każdym kroku witali nas uśmiechem. I choć powódź sprawiła, że musieli opuścić swoje domu i zamieszkać na ulicy radość z okazji świąt i spotkania z rodzinami ich nie opuszczała. Krótka przerwa w nauczaniu nie była jednak dla mnie całkowitym odpoczynkiem. Zwiedzając poszukiwałam miejsc i możliwości rozwoju odpowiedzialnej turystyki dla lokalnego biura podróży z którym pracuję. W środę wieczorem cudem dotarłam do Phnom Penh, gdyż wszystkie drogi w kraju są zalane. Tym razem mi się udało i dobrze, bo przecież w czwartek odwiedził mnie sam pan Ambasador RP;)

1 komentarz:

  1. Hej, nie zrozum mnie źle, ja też jeździłam na słoniu i karmiłam słoniątka bambusem przed klubem w Chiang Mai, ale potem sobie o tym poczytałam:

    "Żeby słoń mógł Cię wozić na grzbiecie, musi przejść tresurę ogniem i prądem, i być regularnie bity bambusową pałą oraz okrwawiany żelaznym hakiem. Jazda na słoniu to nieludzkie okrucieństwo, pamiętaj o tym. Lepiej się z nim przejść na spacer, to też świetna zabawa."

    i teraz bym już tego nie zrobiła :-( W ogóle to bardzo polecam książkę Jennie Dielemans "Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym". Mam ją, ma dwieście kilka stron, ale jestem Ci ją gotowa zeskanować i przesłać, bo pewnie jak bym ją przeczytała wcześniej to mój pobyt w Tajlandii też by wyglądał inaczej. Najpierw miałam co do niej opory i w sumie ma wady, ale ma też sporo racji i każdy wyjeżdżający tak naprawdę gdziekolwiek powinien ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń