poniedziałek, 19 września 2011

Doleciałam


Od kilku godzin przebywam na terenie kraju zwanego Kambodżą. Po trzykrotnej zmianie samolotów i zakochaniu się w królewskich tajskich liniach lotniczych dotarłam do miejsca, w którym spędzę kolejne trzy miesiące.
I jak (pyta mama)?
Mamo! jest dobrze. Mam telewizor, po sześciu latach nie posiadania tego wspaniałego urządzenia, ma klimatyzację, wiatrak, wodę, prąd, wi-fi (dość szybkie;), ogromne łóżko, no i najważniejsze ogromny taras na dachu z widokiem na to olbrzymie miasto.
A jak lot i jak wszystko?
Lot był długi, ale jedzenie dobre, nie nie polubiłam Lufthansy i jej mini siedzeń, ale tajski samolot był jak z bajki. Miał kolorowe siedzenia, tak jak lubi Mierniczek, a na ścianach samolotu były narysowane kwiatki. Pani stewardessy się uśmiechały i kłaniały do na przywitanie, pożegnanie, serwowanie i tak ciągle. Jedzenie było tajskie, dobre, ale trochę słodkie. Jak wysiadłam to dostałam wizę, niestety tylko na 30 dni. Później czekał już na mnie Thyda ( z taką filmową kartką MRS Agnieszka Podzielinska;).
A jak Phnom Penh?
Ogromne, przypomina odrobinę Indie. Wodę sprzedają w podobnych butelkach tzn ozonowaną i podwójnie zamykaną. Dużo klubów nocnych, a przed nimi piękne dziewczynki, siedzące na krzesłach. Są supermarkety, bankomaty i stacje benzynowe jak w Kamerunie- TOTAL.
Czy coś jeszcze?
Tak od mojej landlordki dostałam na powitanie pięknie pachnące kwiaty, a w całym domu są małe ołtarzyki, na których złożone są przeróżne ofiary, np papierowe pieniądze.

Brzmi kusząco, zapraszam

1 komentarz: