wtorek, 4 października 2011

Pracowity początek



Każdy projekt charakteryzuje się własnymi celami i rytmem oraz stylem wykonywania powierzonych wolontariuszowi zadań.
Mój projekt zaczął się bardzo pracowicie i wygląda na to, że tak już pozostanie do końca. Chociaż przed wyjazdem zarzekałam się w tym roku będę ograniczała się do realizacji jedynie zadań projektowych, to rzeczywistość zawsze wygląda nieco inaczej.
Tak więc codziennie od godziny 10 do 17 uczę angielskiego. Rano zaczynam zajęcia z nauczycielami, pracownikami sierocińca i pracownikami B2B (biuro odpowiedzialnej turystyki, jeden z beneficjentów mojego projektu), następnie zaczynam zajęcia ze studentami, kończę swój dzień pracy zajęciami z domu dziecka. Aby zajęcia były ciekawe, efektywne oraz przykładowe dla nauczycieli przygotowania do kolejnych lekcji zaczynam wraz za zakończeniem ostatnich zajęć.
Do moich zadań należą również warsztaty z wiedzy o Polsce i krajach europejskich, które odbywają się raz w tygodniu oraz warsztaty dla pracowników B2B o polskich turystach :)
Jednak w ramach dbania o swój stan psychiczny i fizyczny od kilku dni moje życie w Phnom Penh zmieniło się znacząco. A wszystko to za sprawą pewnego jednośladowego pojazdu.... Od soboty jestem szczęśliwą posiadaczką roweru, który jest najwygodniejszym i najwspanialszym przewodnikiem po zakątkach tego zatłoczonego miasta. Moja pierwsza rowerowa wycieczka wzbudziła jednak więcej zainteresowania wśród moich sąsiadów, niż lęku przed zakorkowanymi ulicami we mnie. Bratanie się z jednośladem udaje mi się do tego stopnia, że w niedzielę wspólnie odkryliśmy basen (odkryty, z ręcznikami i wszystkimi bajerami:). Tak więc od niedzieli każdy poranek witam relaksując się w basenie. Po tak wspaniale rozpoczętym dniu spieszę się na zajęcia, bo moi uczniowie prawie zawsze są punktualni i z wiecznym uśmiechem na twarzy czekają na mnie.
ps. Żeby nie było zbyt bajecznie jeden z kolejnych postów poświęcę dyscyplinie i trudnościom w pracy wolontariuszy:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz